Czytelnia

ks. Henryk Seweryniak

Ks. Henryk Seweryniak

Widzący głębiej i dalej

Spędziłem w zeszłym roku blisko dwa miesiące w karmelu w Betlejem. Grzebiąc tam w starym, dziewiętnastowiecznym archiwum sióstr, natknąłem się na ciekawą mapę. Kartograf naniósł na niej miejscowości, z których pochodzili, w których dłużej lub krócej działali znani prorocy Izraela. Najbardziej na południe położone Tekoa, z którego wywodził się Amos, pierwszy prorok, którego imieniem nazwano księgę biblijną. Prawie po sąsiedzku, choć trochę wyżej na północ, Moreszet – miejscowość Micheasza. Wyżej Jerozolima, w której działali Gad i Natan, wcześniejsi od Amosa prorocy Dawidowi, a potem cała seria „wielkich” i „mniejszych”: Izajasz, Ezechiel, Sofoniasz, Aggeusz, Zachariasz i ostatni – Malachiasz. Blisko Jerozolimy Jeremiaszowe Anatot, a także Nahumowe Elkosz i Ein Karem, miejsce narodzin Jana Chrzciciela. Z miejscowości poza terenami Judy i Beniamina pochodzili: Samuel – z Rama, Elizeusz i Ozeasz – z Abel-Mechola, Eliasz – prawdopodobnie z Tiszbe i wreszcie Jonasz – z Gat-Hahofer.

Obco brzmiące imiona, miasta, wioski, niektóre istniejące już tylko na tej mapie. Mimo to słowo „prorok” wciąż funkcjonuje w naszej kulturze. Postać proroka, bliższa raczej klownowi niż dostojnej postaci biblijnej, gości często we współczesnej literaturze narracyjnej – sam zatytułowałem swoje szkice z teologii narracji: „Prorok i błazen”. Dziennikarze, pisząc teksty: „Wyznawcy Proroka” lub „Spór o karykatury Proroka”, nie muszą już tłumaczyć, że chodzi o Mahometa. Swoich proroków mają adwentyści i rastafarianie. U mormonów, począwszy od Josepha Smitha, prorokiem nazywany jest każdy kolejny prezydent Kościoła. Co jakiś czas (może już rzadziej niż w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych?) dobiegają do naszych uszu mrożące krew w żyłach opowieści o rozmaitych „prorokach” czy „prorokiniach” białych i czarnych bractw, grup duchowych, majaczących o Nowym Jeruzalem w lasach Amazonki czy na jakichś farmach w Arizonie.

Słowo więc modne. Ale przez to i straszne, i jakoś rozmyte…

Co widzi prorok

Trochę winna temu i coraz powszechniejsza nieznajomość Starego Testamentu (pomimo włączenia niektórych tekstów prorockich do podręczników języka polskiego) i niedobra jego prezentacja w kaznodziejstwie, na katechezie. Przecież dlatego rozmaici wizjonerzy „nowych czasów” uciekają się do tego słowa, bo w proroku Starego Testamentu chrześcijanie widzieli tylko (i często widzą) dostojną postać wieszcza, przepowiadającego Chrystusa. W Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem rzędy proroków na niezachowanych już mozaikach wskazywały na grotę, a w portalach średniowiecznych kaskady figur proroków kierują wzrok wchodzących ku tympanonowi, przedstawiającemu Chrystusa Pantokratora lub Maryję z Dzieciątkiem. Jeśli prorok widział głębiej i dalej, to widział także tajemnicę mesjańską. Ale nie zawsze na tym się koncentrował. I nie zawsze Bóg kazał mu tak daleko sięgać.

1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

ks. Henryk Seweryniak

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?