Czytelnia
Tadeusz Sobolewski
Trudniejsza nadzieja
Właściwie to nie oni — słabi, niepełnosprawni — są bohaterami tego spotkania, ale my, którzy mamy kontakt z ich słabością1. Tak naprawdę chodzi o nas. I nie tyle o to, co możemy dać słabemu, ale co on może nam dać. Co słabość drugiego człowieka robi z nami? Co w nas odsłania? Co nam mówi o naszym życiu? Do czego jest potrzebna?
Z głową podobną do karczocha
Szukam w sztuce przykładu i nie znajduję prostszego, a zarazem głębszego przedstawienia siły i słabości — ich krzyczącego kontrastu i wzajemnego przyciągania — niż w filmie Federico Felliniego La strada.
Cyrkowy siłacz Zampano, którego jedyną sztuką jest rozrywanie własną piersią stalowego łańcucha, kupuje sobie żonę — małą, brzydką, uważaną za upośledzoną Gelsominę. Staje się ona jego pomagierką; gra na bębenku i na trąbce. Ale po drodze Gelsomina zmienia się, dojrzewa, staje się artystką. Dzięki poznaniu linoskoczka Szalonego ta dziewczyna z głową podobną do karczocha”, uświadamia sobie swoją wartość. W tym związku osiłek Zampano jest duchowym kaleką, samotnym, skupionym na sobie — Gelsomina jest zdolna do zachwytu, komunii z całym światem.
Tytułowa droga” — La strada — którą przemierza Zampano i Gelsomina, prowadzi do tego, żeby osiłek otworzył się. W ostatniej scenie filmu, nocą, na plaży, zobaczy nad sobą po raz pierwszy niebo z gwiazdami. Zapłacze. Wygląda jak ktoś pokonany, ale tak naprawdę dopiero teraz, w tym przejmującym poczuciu braku Zampano staje się człowiekiem. Pokocha Gelsominę, gdy jej już nie ma na świecie. W zakończeniu rozlega się melodia, którą grała na trąbce.
Co ja robię na tym świecie? Nikomu nie jestem potrzebna. Nie chcę już żyć!” — mówiła Gelsomina do Szalonego. Słynny dialog Gelsominy z linoskoczkiem mógłby być mottem naszego sympozjum. Pozwolą Państwo, że zacytuję fragment tej filmowej rozmowy o słabości.
Szalony pociesza Gelsominę:
— Zampano nie trzymałby cię przy sobie, gdybyś nie była mu potrzebna. A może...? Może on cię kocha?
— On? Mnie?
— Tak, on jest jak te psy: wyglądają, jakby chciały pogadać, a umieją tylko szczekać.
— Biedaczek! — wzdycha Gelsomina.
— Kto z nim zostanie, jak nie ty? — mówi Szalony. — Nie uwierzysz, ale wszystko ma jakiś cel. Choćby ten kamyk.
— Który kamyk?
— Którykolwiek. Na przykład ten. On również do czegoś służy.
— Do czego?
— Nie wiem. Tylko Pan Bóg wie wszystko. Kiedy się urodzisz, kiedy umrzesz — kto to wie? Nie wiem, do czego, ale na pewno do czegoś służy. Jeśli nie — to znaczy, że nic nie ma sensu! Gwiazdy są potrzebne. I ty. Ty również jesteś potrzebna. Z tą twoją głową, podobną do karczocha
Gelsomina, rozpromieniona, bierze do ręki kamyk i powtarza słowa: Kto z nim zostanie, jeśli nie ja?”
Zatracając poczucie czasu, Gelsomina idzie w zachwycie za grajkami w kolejarskich strojach, za procesją, wreszcie, z tym samym zachwytem, zadzierając głowę, ogląda linoskoczka ze skrzydłami, zawieszonego nad ulicą jak anioł.
Wygnańcy z raju
Przypominając sobie te sceny, myślę o naszej córce Celi i o znajomych dzieciach z zespołem Downa. Ich umysłowość, ich wyobraźnia, ich zdolność przemieszania rzeczywistości i fantazji, ich wrodzony komizm i dar zabawy sprawiają, że sami wydają się postaciami ze sztuki, cyrkowcami, Bożymi żonglerami. Nieprzystosowani, wymagający opieki, w pełni współgrają ze światem dopiero wtedy, gdy biorą udział w święcie, gdy są w kościele lub w kinie, gdy tańczą albo malują. To dlatego Jean Vanier oparł swoje wspólnoty — Arkę” oraz Wiarę i światło” — na świętowaniu. Jak pisze Vanier, w sercu wspólnoty jest przebaczenie i święto — dwie strony tej samej rzeczywistości, którą jest miłość.”