Czytelnia

Piotr Wojciechowski

Piotr Wojciechowski

Teraz nikt Go nie zatrzyma na granicy

Ta wizja nawiedziła mnie z taką siłą i wyrazistością, że nie mogę się powstrzymać, muszę się nią podzielić. Nie wiem, czy jest ona teologicznie w porządku, nie wiem, jak się obronić przed zarzutem naiwnego sentymentalizmu. Niech będzie na mnie. W każdym razie P.T. Redakcja nic tu nie zawiniła.

Jan Paweł II umiera. I w tejże sekundzie silny i zdrowy wychodzi z ciemności cierpienia na rozjaśnioną wiosennym słońcem Polanę Rusinową w Tatrach. Smreki za plecami i w dole, ku Dolinie Filipka szumią czesane Wiatrem Ducha. Z szałasu wychodzi Matka Boska Jaworzyńska i wynosi wędrowcowi skopek kwaśnej żętycy.

– Syn zaraz przyjdzie – mówi. – Poszedł hań ku wierchom za owcami.

– Przywitaj się z twoimi.

I siedzą tam wszyscy w złotawym blasku na ławce pod ścianą szałasu Babki patrząc ku Waksmundzkiej i Wołoszynowi. Matka, ojciec, brat i siostra.

Karol biegnie i w biegu woła: – Boże, nie wiedziałem, że miałem taką piękną siostrę!

A pani Emilia, jego matka, kładzie palec na ustach i pokazuje spojrzeniem na Tego, który był, który jest i który przychodzi z góry, rozdeptanymi przez turystów ścieżkami szlaku wiodącego od wapiennych skałek Gęsiej Szyi, z góry, z Taboru i Synaju.

Wobec tych spraw dziejących się wysoko, mniej ważne wydają się te ogromne zadziwiające sprawy, których świadkami, uczestnikami trochę, byliśmy w oktawie Wielkanocy i następującym po Święcie Miłosierdzia tygodniu. Ale chyba można tu powiedzieć – wyprowadził nas Jan Paweł na głębię, ku światłu, na skraj nowej przestrzeni. Jeszcze raz przygarnął, jeszcze raz pokazał nam Chrystusa, jeszcze raz przybliżył jednych drugim. Odmawialiśmy Różańce i litanie, śpiewaliśmy „Barkę”, „Abba Ojcze” i inne pieśni, przypominaliśmy wizyty i podróże, katechezy i encykliki, poprzez współczucie i współcierpienie w chorobie wchodziliśmy w Jego umieranie, w żałobę i pożegnanie, ocieraliśmy łzy i zarazem coraz bardziej dziwiliśmy się tym, którzy płaczą: po cóż płakać, gdy wiadomo, że on żyje, że to tylko Pascha, przejście przez drzwi, które ku Chrystusowi otwierał.

Obchodziliśmy żałobne obrządki tłumnie, spoglądaliśmy ku sobie i okazywało się, że w żałobie bardzo nam do twarzy. Światła, msze, śpiewy, marsze, pojednanie kibiców. Skupienie i rozpamiętywanie, wspominki indywidualne i te tak dobrze przygotowane wspominki medialne, ekrany pełne koloratek. Nowe zwroty dziennikarzy: „modlić się na telebimach” albo „uroczystości za duszę Papieża” – wybaczaliśmy bez trudu. A wzruszało to, co wszyscy powtarzali – „tylu młodych”, „wspaniała młodzież” . I to, co liczni podkreślali –„teraz się powinno zacząć coś nowego”, „nie można zgubić tej nowej jedności”, „było już w Polsce nie do wytrzymania, szambo polityczne bez dna, a tu – proszę, jaka zamiana”.

Próbuję spojrzeć dalej. Ja też mam nadzieję, ale nie za dużą. Mam zarazem świadomość dużej pracy do wykonania, nowych zaległości, które mnie zawalą i przygniotą. I dobrze, lepsze to od bezrobocia, pustki, zagubienia.

Co trzeba? Trzeba już mieć żałobę poza sobą, a papieskie dary przy sobie. To już dla „Rzeczpospolitej” napisałem, gdy mnie na łamy zaprosili – dary od Papieża okazują się wszystkie zadaniami, jakie musimy sobie postawić. I tak jest również z tym darem ostatnim, z jego Ostatnią Pielgrzymką przez Golgotę ostatecznej utraty sił i głosu, umierania; pielgrzymką, która razem z Testamentem stała się ostatnią encykliką. Przez te dni umierania i żałoby szły za nim miliony ludzi.

1 2 3 następna strona

Piotr Wojciechowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?