Czytelnia

Kobieta

Mary Ann Glendon, Feminizm i rodzina - małżeństwo nierozerwalne, WIĘŹ 1998 nr 5.

Zresztą nawet podejście do „zdrowia reprodukcyjnego” jest w doku­mencie dziwne, skoro skupia się niemal wyłącznie na kontroli urodzin i aborcji, tak jakby to pojęcie nie obejmowało ciąży i porodu.

Jak można wyjaśnić te zaniedbania? Aby znaleźć odpowiedź, wystar­czy spojrzeć na pierwotny projekt dokumentu, przygotowany przez Ko­mitet Narodów Zjednoczonych ds. Sytuacji Kobiet. W tych niewielu miejscach, w których w ogóle wspomniano o małżeństwie, macierzyństwie czy życiu rodzinnym, te aspekty życia kobiet zostały opisane w sposób ne­gatywny – jako źródła ucisku lub przeszkody dla rozwoju kobiet. Innymi słowy, dokument, nad którym musieliśmy pracować w Pekinie, miał te same słabości co feminizm lat siedemdziesiątych: negatywny stosunek do mężczyzn i małżeństwa, a także brak zainteresowania dla problemów związanych z macierzyństwem.

Dokument pekiński nie jest prawnie wiążący. Ma formę „standardów międzynarodowych”, z którymi ma być porównywane postępowanie państw członkowskich ONZ. Po cóż więc te wszystkie zabiegi i cały lobby­ing wokół zbioru niewiążących wskazań?

Zasadniczy powód jest następujący: organy państwowe i prywatne fundacje mają skłonność do posługiwania się takimi dokumentami ONZ (a raczej: ich wybranymi fragmentami) jako uzasadnieniem ich własnych programów krajowych i międzynarodowych. Oznacza to, że gdy ogłaszają swoją politykę i określają swoje warunki, nie muszą posługiwać się współczesną wersją „złotej reguły” („Mamy złoto, więc ustanawiamy re­guły”). O ileż lepiej brzmi stwierdzenie: „Stosujemy się do wskazań okreś­lonych przez międzynarodowy consensus”. Ale sedno sprawy tkwi w tym, że na życie milionów ludzi wpływają reguły ustanowione w sposób jak najodleglejszy od publicznej debaty i demokratycznego uczestnictwa.

Właśnie dlatego takie konferencje przyciągają jak magnes wszelkiego rodzaju grupy specjalnych interesów, zwłaszcza te, które chcą ominąć zwykłe procedury polityczne. Kuszące jest dla nich umieszczenie ich spraw w długim, nieczytelnym dokumencie, powstałym za zamkniętymi drzwiami w jakixnś odległym miejscu. (Określenie „za zamkniętymi drzwiami” należy rozumieć dosłownie. Wszystkie negocjacje w Pekinie były zamknięte dla publiczności i prasy.)

Wszystkich zainteresowanych sprawami kobiet pekińska konferencja powinna nauczyć dwóch rzeczy. Po pierwsze, należy wystrzegać się poli­tyki tworzonej z dala od publicznej debaty i bez udziału najbardziej zain­teresowanych. Po drugie, wydaje mi się, że konferencja dotyczyła bardziej kobiecej ideologii lat siedemdziesiątych niż kobiecych problemów lat dzie­więćdziesiątych. Pekin był niczym spotkanie weteranów Woodstock. Co więcej, można mieć wrażenie, że na ścianie pojawił się tajemniczy napis, niczym słowa „Mane, tekel, fares”, które ujrzał król Baltazar, w Księdze Daniela. Tym razem adresatem ostrzeżenia jest szczególna forma femi­nizmu, która panowała w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Utwierdziły mnie w tym przekonaniu rozmowy ze studentami po moim powrocie z Pekinu. Pierwsze pytanie, które zadały mi studentki prawa, mnie samej nie przyszło do głowy: „Jaki był średni wiek kobiet na konferencji?” Uświadomiłam sobie, że nie było tam prawie nikogo poniżej czterdziestu lat. Większość uczestniczek była dobrze po czterdziestce albo miała pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt kilka lat. Wiele było jeszcze star­szych, jak Bella Abzug i Betty Friedan.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Kobieta

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?