Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Czy przestajemy czytać?, Dyskutują: Jan Gondowicz, Andrzej Mencwel, Jerzy Sosnowski, WIĘŹ 2004 nr 11.

J. Gondowicz: Wątek spiskowy, który mi tutaj wytknięto, każe mi patrzeć na panów jak na dzieci. Jestem człowiekiem, który z konieczności, poszukując różnych zatrudnień, przewinął się przez fazę organizacyjną paru czasopism. Mogę wymienić nazwiska około trzydziestu osób określających w swej codziennej praktyce górny pułap, którego nie powinna przekroczyć kultura umysłowa czytelnika prasy masowej. To nie są żadne tajemnice — te nazwiska można przeczytać w stopkach. Ich starania są niesłychanie konsekwentne — chodzi im o to, żeby za nic nie zawyżać poziomu. Czytelnik tygodnika ma paść trupem z nudy przy ewentualnej próbie lektury tekstu w miesięczniku.

Poszedłem kiedyś do redaktora naczelnego wielkonakładowego magazynu i pytam go, czy pozwoli mi napisać o wystawie Picassa, bo przypadkowo dostałem nie tylko akredytację na nią, ale także furę materiałów niewykorzystanych w katalogu. On zamiast odpowiedzi łapie za telefon i dzwoni do swojego szefa, który oczywiście jest kobietą i oczywiście — agentem, to znaczy osobą przysłaną z zagranicznej centrali, mającą nadzorować linię pisma. Słucha, po czym mówi do mnie: „Wiesz, co usłyszałem? O trupach pisać nie będziemy”.

Krótko mówiąc, istnieje rzeczywisty spisek osób związanych z wielkim kapitałem prasowym, które pilnują, żeby zbyt nie rozwijać intelektualnie swoich czytelników i nie dopuszczać możliwości, by w czytelniku zrodziła się myśl, że w ogóle można naświetlać sprawy z różnych punktów widzenia, gdyż rozwija to krytycyzm, nieleżący w interesie finansowym tych dysponentów, ponieważ mógłby obrócić się przeciw jakości towaru, który oferują. Ja w każdym razie z tym pismem zerwałem i zostałem uznany za frajera wszechczasów.

A. Mencwel: Zastanówmy się może, co to w ogóle znaczy czytać. Ten termin nie jest oczywisty. Tradycja kulturalna mniej więcej od Renesansu w kulturze europejskiej tak nas ukształtowała, że znaczy to: czytać indywidualnie, samemu i po cichu. Przez kilka poprzednich tysiącleci czytać znaczyło: czytać głośno i publicznie (w różnych odmianach), a nie prywatnie i osobiście. Pierwszym czytającym po cichu w dziejach ludzkości był biskup Mediolanu — św. Ambroży, a św. Augustyn opisał to w „Wyznaniach”. Obraz człowieka siedzącego samotnie w celi i pochylonego nad tekstem był dla niego pewnego rodzaju olśnieniem, bo dotąd się z niczym takim nie spotkał. Upłynie jeszcze dwanaście wieków, zanim ten obraz się upowszechni jako norma kulturalna. Po następnych kilku wiekach, w XIX stuleciu, ten obraz stanie się ikoną kulturalną. Ktoś siedzi w pokoiku na poddaszu i z kagankiem w ręku wyczytuje ostateczne prawdy z drukowanej księgi. Jak już się dowie, to prawdy te potem postanowi wcielić w życie, jak Rodion Raskolnikow...

Ta kultura, która się teraz zmienia, a zmianę tę czuje się ze wszech stron, oparta była na fundamencie uniwersyteckiego nauczania filologicznego i filozoficznego. Jej fundamentem był tekst — uświęcony jako kanoniczny. Wcześniej nie ma kanonicznej postaci tekstu świeckiego — wprowadza ją dopiero kultura druku. Obecna inwazja internetu, która nie jest okazjonalna, lecz pociąga za sobą skutki podobne tym, jakie przyniósł druk, powoduje także zasadniczą zmianę w tej dziedzinie. Jeszcze nie znamy jej pełnych konsekwencji, ale już wiemy, że tekst kanoniczny znika, zastępuje go hipertekst, a wraz z nim zmienia się też sposób czytania. Egzegetyczne czytanie ściśle ustalonego tekstu, którego zasadą jest niczego nie opuścić, zdaje się odchodzić w przeszłość. Zastępuje je to, co nazywa się skanowaniem — wybieramy z tekstu to, co przemawia do nas najbardziej bezpośrednio, co nam zostaje w oczach. Lektura egzegetyczna, której się dawniej uczyliśmy, polegała na tym, żeby przezwyciężyć łatwe nawyki i dociekać tego, co jest esencją tekstu, a nas samych przekształca, wzbogaca.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?