Czytelnia

Małżeństwo: reaktywacja

Maria Rogaczewska

Monika Waluś

Maria Rogaczewska

Monika Waluś

Po rewolucji seksualnej: małżeństwo?

Jednej z nas zdarzyło się usłyszeć mimochodem fragment rozmowy dwóch studentów. Dyskutowali o potrzebie formalizowania związków. Gdy jeden uważał takie dążenie za kompletnie niezrozumiałe, drugi bronił się, mówiąc, że jego dziewczyna bardzo nalega, i że już długo są razem. Jego rozmówca powiedział w końcu lekko zniecierpliwiony: „Po co ci małżeństwo, po co tak ryzykować?”

Tak, to prawda, z punktu widzenia młodych ludzi, małżeństwo oznacza dziś przede wszystkim ryzyko. Niegdyś uważane za port, do którego naturalnie i zwyczajnie zawija się po burzliwych perypetiach młodości, dziś nie jest już jednak postrzegane ani jako naturalna, ludzka rzecz, na którą w pewnej chwili „przychodzi czas”, ani jako bezpieczne schronienie, w którym można osiąść, ani jako najlepszy sposób na życie razem.

Małżeństwo jest dla ryzykantów

Koncepcja małżeństwa jako bezpiecznego portu zakładała, że po czasie eksperymentów, wyszumienia się („mężczyzna musi się wyszaleć”), podróży duchowych i fizycznych dobrze jest osiąść, skończyć czas prób i błędów, zacząć żyć na poważnie. Założenie małżeństwa było dla poprzednich pokoleń oznaką dojrzałości, gotowości do przyjęcia odpowiedzialności za rodzinę, podjęcia zobowiązań.

Dziś jednak ludziom wydaje się, że zawierając związek małżeński, wiele tracimy: wolność, niezależność, autonomię działania, szansę na karierę zawodową (to znaczny, choć nie zawsze wyrażany wprost, lęk współczesnych kobiet, kojarzących wciąż małżeństwo z „przeciążeniem” kobiety w sferze domowej). Ryzykujemy, że stracimy beztroskę, prawo do zabawy, dysponowania swoim czasem i swoim majątkiem, życie towarzyskie. Być może naprawdę mamy dużo do stracenia, bo jeszcze nigdy w historii osoba ludzka — jako jednostka — nie miała takiej szansy jak dziś na wygodne życie bez innych ludzi, na urządzenie sobie własnego, komfortowego świata, zapewnienie sobie samej właściwie wszystkiego.

Przez wieki było przecież zupełnie inaczej — jednostka bez rodziny, przymierzy, solidarności z innymi nie miała najmniejszych szans na przetrwanie ani na rozwój. Oczywiście poczucie, że staliśmy się samowystarczalni, jest wielką iluzją, która rozpada się jak domek z kart w momencie, gdy los się od nas odwróci — gdyż, jak mówi Pismo, „Biada samemu, gdy upadnie, bo nie ma kto, by go podniósł”.

Małżeństwo jednak nie kojarzy się dziś z wejściem w jeszcze większą bliskość, lecz z podwójnym zagrożeniem. Oprócz ryzyka strat osobistych, w postaci drogich nam zasobów i wartości, być może jeszcze większym ryzykiem, jakie ponosimy, jest niestabilność zobowiązań. Ludzie często zmieniają miejsce zamieszkania, sąsiadów, parafię, a nawet swoją religię czy państwo, w którym żyją. Wiążąc się z drugim człowiekiem na dobre i złe, odważamy się polegać na miłości i przyjaźni w świecie, który w ogóle nie sprzyja podtrzymywaniu zobowiązań. Ryzykujemy tym samym ból związany z osłabnięciem więzi, zanikaniem, w końcu rozstaniem.

Jest to ryzyko tym bardziej dotkliwe, że coraz więcej młodych ludzi dorasta właśnie w takich rodzinach, które się rozpadły. Wzrost liczby rozwodów w Polsce jest silną tendencją. Jedynie w najbliższych latach, zgodnie z prognozami GUS, w Polsce rozwiedzie się ok. 600 tysięcy małżeństw. Młodzi ludzie wychowani w rozbitych rodzinach nie znają dobrych wzorców, nie widzą wokół siebie przykładów trwałych, wieloletnich relacji międzyludzkich, takich przyjaźni i miłości, które przetrwały całe życie. A przecież bycia z innymi uczymy się na podstawie dostępnych nam wzorów. Przyjaźń i miłość są w tym sensie bardzo podobne do poezji, tańca, po prostu do wielkiej sztuki — jeśli nie mamy wokół siebie „mistrzów” tej sztuki, jest nam bardzo trudno nauczyć się tworzenia odpornych na „siłę odśrodkową” relacji. Nie mamy od kogo.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Małżeństwo: reaktywacja

Maria Rogaczewska

Monika Waluś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?