Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski

Język w potrzasku

Moja znajoma nauczycielka łaciny, osoba o dużym stażu pedagogicznym, erudytka, budząca zazwyczaj respekt swoim eleganckim, chłodno-ironicznym sposobem bycia, przyszła w zeszłym roku na inauguracyjną lekcję do pierwszej klasy liceum (o profilu humanistycznym) i — jak zwykle — wyraziła życzenie, by notatki prowadzić nie na pojedynczych kartkach, lecz w stukartkowych zeszytach w kratkę. Swoim zwyczajem użyła żartobliwie staroświeckiego słowa „kajet”, ale ponieważ tym razem odniosła wrażenie, że nikt w klasie jej nie zrozumiał, poprawiła się i powiedziała „zeszyt”. „Stukartkowy zeszyt. Z porządną, grubą okładką, żeby się nie rozpadł w ciągu nauki”. Miała właśnie wychodzić na przerwę, gdy do jej stolika zbliżył się uczeń i, podsuwając nauczycielce pod nos nieco zatłuszczony brulion, zapytał: „Psze pani, taki styka?”

Nie pamiętam już, skąd wzięła się moja wiedza, dzięki której mogłem przetłumaczyć wstrząśniętej profesorce treść pytania. W wersji spolszczonej brzmiało ono: „Pani profesor, czy odpowiada Pani zeszyt, jaki przyniosłem?” Wyjaśniłem również, że jeśli chciałaby użyć narzecza, którym się do niej zwrócono, powinna na przykład powiedzieć: „Styka, ale że brudny, to mi niehalo” albo jakoś podobnie.

Gwara młodzieżowa nie jest niczym nowym. Poświadcza jej istnienie już Stefan Żeromski, a jeśli się nie mylę, to i w listach filomatów można znaleźć jej ślady. Dla językoznawców stanowi o tyle intrygujący obiekt badań, że ewoluuje szybciej niż jakakolwiek inna odmiana języka. W ten sposób zresztą zapewnia swoim użytkownikom poczucie, dla którego prawdopodobnie powstała: że mianowicie skutecznie i bez żadnej możliwości podszycia się odróżnia ich od osobników, należących do innej grupy wiekowej. Nawet nauczyciele nie mają żadnej szansy, by zorientować się, które słowa jeszcze funkcjonują, a które wypadły z obiegu. Dlatego zresztą bardzo możliwe, że moja wersja odpowiedzi na pytanie ucznia była już w momencie jej formułowania kompromitująco anachroniczna. Nie udało mi się zresztą dociec, jakim wyrazem należało oddać ogólnopolskie pojęcie „brudny”: „zmechacony”? A może jeszcze trywialniej: „zarąbany”?

W tej anegdocie znać jednak zjawisko naprawdę rewolucyjne i skądinąd niezwykle niepokojące. Otóż jeszcze nie tak dawno oczywiste było dla młodzieży, że jej język jest gwarą środowiskową, której możliwości komunikacyjne poza środowiskiem są zerowe. Dziesięć lat temu nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyszłoby do głowy zwrócić się w ten sposób do nauczyciela. Oczywiście, zdarzały się takie przypadki, ale wtedy, gdy intencja była jawnie agresywna: do dorosłego mówiło się nieznanym mu językiem, wyrażając swoją pogardę dla jego odmienności. Ale nieszczęśnik, który pytał, czy mojej znajomej „styka” jego zeszyt, nie miał, jak się zdaje, złych zamiarów. Jedno z dwojga: albo uznał gwarę młodzieżową za odmianę polszczyzny równoprawną z tzw. językiem literackim, albo była ona jedyną odmianą polszczyzny, którą biegle władał — dodajmy, że: ukończywszy sześć lat szkoły podstawowej, trzy lata gimnazjum i nie będąc wychowującym się na ulicy sierotą.

1 2 3 4 5 6 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?