Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Czy przestajemy czytać?

Dyskutują: Jan Gondowicz (tłumacz, krytyk, redaktor), Andrzej Mencwel (literaturoznawca, antropolog kulturowy) i Jerzy Sosnowski (pisarz, eseista, dziennikarz) oraz Katarzyna Jabłońska i Tomasz Wiścicki („Więź”)

„Więź”: Od pewnego czasu słyszymy alarmujące doniesienia: Polacy przestają czytać. Tak przynajmniej wynika z badań czytelnictwa, według których czytamy mniej niż w PRL. Czyżby więc komunistom przynajmniej to się udało, że nas skłonili do czytania, a gdy ich zabrakło, z ulgą zostajemy wtórnymi analfabetami? Kontekstem tego, co dzieje się u nas z książką i szerzej — ze słowem pisanym i czytanym — są bardziej ogólne przemiany kulturowe nie tylko w Polsce, ale na świecie, związane z ekspansją kultury obrazkowej, komputerów, internetu. Czy więc rzeczywiście przestajemy czytać?

Jerzy Sosnowski: Wszystko zależy od punktu odniesienia. Ważna i szeroko dyskutowana książka z 1900 roku — „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego — ukazała się w nakładzie tysiąca egzemplarzy. W tej perspektywie zwiększenie czytelnictwa w okresie komunizmu było nieistotnym zawirowaniem wobec zasady, że czyta mniejszość. Władzy w PRL ogromnie zależało na wrażeniu, że w komunizmie czytają wszyscy. Być może zresztą fałszowano trochę statystyki.

Nie ma więc się co przejmować tym, że ogromna część ludzi jest analfabetami — tak było zawsze. Wydaje mi się, że zasadniczy problem tkwi zupełnie gdzie indziej. A właściwie są to dwa problemy ściśle ze sobą powiązane: problem komunikacji i problem władzy.

Problemem jest komunikacyjne rozproszenie ludzi czytających. Nie mam jak się dowiedzieć, że ktoś przeczytał tę samą książkę co ja. Jedynie czytelnik bestsellerów może czuć się członkiem wspólnoty — inni czytają w samotności. A kiedy moja lektura nie jest wzmożona przez doświadczenie drugiego człowieka, o rozmowę o książce, wówczas w sensie egzystencjalnym słabnie, kruszeje i staje się wątpliwa.

Parę lat temu przeczytałem, znalazłszy na stole w domu Olgi Tokarczuk, fascynującą książkę niejakiego Stefana Symotiuka, filozofa z Lublina — poza tym nic o nim nie wiem. Książka jest niesłychanie intrygująca, trochę w duchu „Szczelin istnienia” Jolanty Brach-Czainy. Nigdy nie zetknąłem się z nikim, z kim mógłbym rozmawiać o tej książce — poza Olgą, która mi ją pokazała. O ile książka Brach-Czainy została rozpropagowana przez istniejące kanały komunikacyjne — jeden feministyczny, a drugi związany z ośrodkiem swoistej władzy, jakim jest środowisko Uniwersytetu Warszawskiego — to Symotiuk, który ani nie jest feministką, ani nie pracuje na stołecznym uniwersytecie, nie ma żadnych szans zaistnieć.

Drugim problemem jest to, że władzę w rozmaitym sensie — ekonomicznym politycznym, ideowo-moralnym — trzymają ludzie, którzy nie czytają. Nie mam na myśli tylko prezydenta, który w wywiadzie przy okazji nagrody Nike zapytany o to, które z nominowanych książek przeczytał, odpowiedział: „Nic, ale zamierzam”. Chciałbym również zapytać, który z dostojników kościelnych jest w stanie sformułować tak erudycyjne kazanie jak abp Józef Życiński. Znalazłoby się może jeszcze kilku. Z kolei ludzie, którzy mają pieniądze, wydają je na co innego, kierują je w stronę obszarów muzyczno-rozrywkowych.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?