Czytelnia

Joanna Petry Mroczkowska

Joanna Petry Mroczkowska

Adopcja po amerykańsku

Przypadki przysposobienia zdarzały się już w starożytnej Grecji i Rzymie, w kulturze Zachodu nie jest to zatem całkiem nowe zjawisko. Nowożytnym pomysłem jest prawne usankcjonowanie adopcji.

W dawnych czasach do adopcji dochodziło, gdy potrzebowano potomkόw, ktόrych zadaniem było kontynuowanie rodu, dziedziczenie majątku. W średniowieczu przyjmowano do rodzin dzieci mające służyć w gospodarstwie czy terminować w warsztacie do pełnoletniości, kiedy to ludzie ci zazwyczaj odzyskiwali niezależność. Za rzecz normalną uważano, że rodziny brały na wychowanie pozbawione rodzicielskiej opieki czy osierocone dzieci krewnych. W połowie XIX wieku, głόwnie w związku z procesami dotyczącymi spadkόw, zaczęły pojawiać się przypadki bardziej sformalizowanego przysposobienia. Odwoływano się wtedy do definicji adopcji, ktόra oznaczała „włączenie do rodziny osoby, nie będącej potomkiem i traktowanie jej jak własnego dziecka, przez nadanie jej przywilejόw i praw”. W 1851 roku stan Massachusetts przyjął pierwszy w USA statut dotyczący adopcji (adopcja nie znalazła wyrazu w angielskim systemie prawnym, z ktόrego czerpało prawodawstwo amerykańskie.)

Tymczasem w miastach w początkach ery industrialnej gwałtownie wzrastała liczba sierot pochodzących z najbiedniejszych środowisk. Nie nastąpił jednak widoczny wzrost adopcji, gdyż uważano, że dzieci te nie nadają się do wychowywania w domach rodzin klasy średniej. Zamiast tego skoncentrowano się na tworzeniu instytucji charytatywnych. W USA do historii przeszedł pomysł protestanckiego pastora Charlesa Loringa Brace’a, ktόry w 1853 roku założył w Nowym Jorku Towarzystwo Pomocy Dzieciom. Przez pięćdziesiąt lat osieroconych bezdomnych małych uliczników z najbiedniejszych dzielnic miasta wysyłano pociągami w głąb kraju i tam lokowano w gospodarstwach wiejskich. Dotyczyło to, jak się dziś szacuje, około stu tysięcy dzieci.

Eksperyment oceniono pozytywnie. Przy okazji okazało się, że na ogόł sprawdzały się adopcje dotyczące osόb sobie obcych. Krytykowano jednak to, że pomysłodawca nie troszczył się o dopasowywanie dzieci do rodzin (czy vice versa) i przyświecała mu głόwnie „funkcjonalność” przedsięwzięcia. Zwracano też uwagę, że wiele z tych dzieci nie było pełnymi sierotami. Najczęściej chodziło o biedne dzieci z rodzin katolickich, bo to właśnie emigranci z europejskich krajόw katolickich znajdowali się na samym dole drabiny społecznej. Tak czy inaczej, powodzenie eksperymentu spowodowało zainteresowanie adopcją i zaowocowało wzrostem liczby instytucji religijnych zajmujących się sierotami czy „niechcianymi” dziećmi. Pojawiły się kampanie ratowania dzieci przed niesławą pozamałżeńskiego pochodzenia oraz egzystencją na marginesie społecznym. Do formalnych, prawnie usankcjonowanych adopcji dochodziło rzadko, przysposobienie bowiem uważano za nienaturalne wkroczenie w porządek oparty na więzach krwi. Za bardziej normalne uważano wychowywanie dzieci w dalszej rodzinie oraz powierzanie dzieci rodzinom zastępczym – do pracy. Coraz częściej jednak dzieci pozamałżeńskie umieszczano w domach prywatnych.

Powojenny boom adopcyjny

1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Joanna Petry Mroczkowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?